Filar Freney klasycznie OS.
Panie i Panowie mamy to… choć nic na to nie wskazywało. Ale po kolei: Droga z niezwykłą choć tragiczną historią, polecam się zapoznać. Dla mnie była marzeniem. Wiele dni spędzonych na krakowskim freneyu dobrze mi utrwaliły tą nazwę w głowie. Zaczynamy w środę, 29.07 i podchodzimy wieczorem do schroniska Monzino. Następnego dnia po około 5 godzinach dochodzimy do Bivacco Eccless a tam czeka na nas niespodzianka, schron jest pełny, zostało jedno łóżko. Spędziliśmy razem z Krzysztof Balon już prawie dwa tygodnie wyjazdu, damy radę i w jednym łóżku. W Biwacco spotykamy Wojciech Malawski i Jakub Radziejowski, fajnie się z wami gadało, takie towarzystwo dodaje otuchy . W Piątek 31.07 wstajemy o 3:40 zaczynamy przeprawę przez Pic Eccless. W okolicy wierzchołka nasi koledzy postanowili wprowadzić element humorystyczny… przypomnieli sobie, że zostawili line w Biwacco. Na krakowskiego freneya można chodzić na sępa bez liny, widać te dwa miejsca mają coś wspólnego . Pod ścianę dochodzimy o 9, Wojtek I Jakub już z obiema liniami wyprzedzają nas na podejściu, wbijamy się w ścianę zaraz za mieszanym zespołem francuskim. W korowodzie kilku zespołów, które tego dnia idą na filar jesteśmy ostatni . Dojście pod świecznik nie nastręcza specjalnych problemów choć kilka wyciągów jest wilgotnych, co jest pozostałości po nocnej burzy. Pod kluczowymi trudnościami jesteśmy około godziny 17, jest zimno. Pogoda miała być idealna a tu jest jakaś chmura i przenikliwe zimno. Zespół przed nami haczy wszystkie trudności, zajmuje to dużo czasu, ale doszukując się pozytywów: jesteśmy ostatni – nikt nas nie wyprzedzi, mamy czas zrestować. Krzysiek wbija się w ryse za 6c robi osem. Ja startuje w trawers za 7a robię osem. Czekając jak francuska para skończy haczyć kluczowe zacięcie gramy w papier, nożyczki, kamień, wygrywa Krzysiek i zaczyna prowadzić, na wejściu do komina klinuje oba ramiona a już w kominie klinuje oba kolana, wygląda na to że ten wyciąg był skrojony na jego rozmiar, robi osem. Na stanowisku po trudnościach słyszę krzyk “ała kur…” i Krzysiek łapie się za kask, myśle że dostał kamieniem ale nie… To ciężkie buty francuskiej pary będącej ponad nami lecą w czeluść. Zejście ze świecznika w butach wspinaczkowych odpada, dzwonią po śmigło. Na czubku świeczniku meldujemy się o 22, mam podejrzenie że jest to najpóźniejsze przejście klasyczne freneya Historia z butami byłaby śmieszna gdyby nie fakt że francuzi dowiadują się, że już jest za ciemno na helikopter i muszą czekać do rana, mam nadzieje ze bez większego uszczerbku przetrwali noc i wszystko skończyło się dobrze. My po zrobieniu jednego wyciągu mikstowego w stronę grani Mont Blanca orientujemy się, że nasze nogi nie chcą iść dalej więc robimy picnic. Na jedzeniu i piciu schodzi nam dwie godziny, herba z czekoladą i miła pogawędka robią swoje i na Blancu jesteśmy o 3.30. W vallocie śpimy 3 godzinki i schodzimy na włoską stronę przez schronisko Gonella (dzięki Wojtek za informacje o zejściu) Przy samochodzie jesteśmy o 19. Czyli mija dokładnie 3 doby i jedna godzina od wyruszenia. Zdecydowanie lepiej wychodziło nam wspinanie niż chodzenie
Refleksja na koniec jest taka: zrobienie takiej drogi klasycznie, pomimo że bardzo cieszy nie jest najintensywniejszym doznaniem. To co czyni ją wyjątkową to powaga drogi, skomplikowane i długie podejście, brak łatwego wycofu, trudności na 4500m, ciężki nastrój spadających kamieni, zejście przez Mont Blanc. Gratuluje wszystkim poprzednikom a w szczególności Wojtkowi i Kubie.
Dziekuję wszystkim którzy wsparli nas dobrym słowem i doposażyli sprzętowo
Czas: 13h do świecznika, 18,5h do szczytu Mont Blanc.Styl: 7a+ OS
31.07.2020